Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 47 —

panu powiedzieć na europejskim świecie: niechaj będą konie na siódmą, ale tu...
— Więc mogą być na dziewiątą.
— A kat ich wie! — odparł Staś z rozpaczą.
Znasz go, kochany Munciu, jak pociesznie poważną minę przybiera, kiedy się rozgniewa. Pomimo przykrości, jakiej doznawałem z powodu opóźnienia wyjazdu, śmiać mi się z niego chciało w duszy. Zapomniałem o mojej biedzie, patrząc na niego.
— Wystaw sobie pan — mówił dalej — wczoraj jeszcze wieczorem lecę na to odrapane miasteczko, imienia mieściny nawet nie warte; pytam o pocztę, śmieją mi się w oczy. Głupiec! zapomniałem, że tu nie ma poczty. Więc do głowy po rozum: najmę furmana. Wpadam do jednej karczmy, nos w nos spotykam się z Malcowskim: licho wie, co on tam robił po nocy. — Dobry wieczór. — Dobry wieczór. — A co to tu pan Stanisław porabia? — Szukam koni. — Jakto koni — rzekł podając mi zielonej tabaki, którą ma za rzecz przednią i każdego nią częstuje. Zażyłem szczerze, bo byłem jeszcze w różowym humorze. — Jakto koni? spytał. — A tak, bo jutro jedziemy. — Jutro jedziecie? pokręcił głową. A dużoto koni potrzeba? — Cztery dla nas będzie. — Cztery! wątpię, żebyś pan tyle znalazł w miasteczku: wszyscy furmani, wielu ich było, ponajmowali się z mąką do Brześcia. — I odszedł. — Ja do furmana: nie ma koni; ale mi to tak mówi, wzdychając i skrobiąc się, jakby mu te słowa drogo kosztowały. Do drugiego, czwartego: to samo. Ze złości zacząłem stajnie przetrząsać: są konie, tylko kaduk wie, dlaczego nająć nam ich nie chcą.
— Cóż więc będzie? — spytałem — pójdziemy pieszo?