Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 22 —

Stasiowi dano siennik słomą wypchany, zamiast materaca: biedak klął z całych sił wieś i podróże.
— Panie! — wołał — wracajmy do Warszawy: do trzech dni kości tylko po nas ludzie zbierać będą. Ja nie piłem herbaty! Spać muszę na sienniku.
— Przywykniemy — rzekłem z westchnieniem.
Tak minął pierwszy wieczór i niestety! niewiele inaczej dni następne. Musiałem w istocie przywyknąć do wszystkiego. Dziad, zdaje się poczciwy i dobry człowiek, ale my z nim nigdy się zrozumieć nie potrafimy. Polowanie, gospodarstwo, gawęda o dawnych czasach, spory z ludźmi o wiązkę słomy: to całe jego życie. Od lat kilkudziesięciu nie wyjrzał na świat: możesz miarkować, jak nie pojmuje, co się na nim dzieje.
Na mnie pogląda jak na dziwowisko, a co gorzej, czy doprawdy ma mnie za wielkiego pana, czy udaje, ale ciągle wypytuje mnie o moje dobra w Wielkopolsce. A te dobra, ty tylko wiesz, jak daleko odemnie!
Dotąd zbywam go ogólnikami: przyznać się do położenia mego nie śmiałem. Co się tyczy bogactw mojego dziada, o tych już nie wiem co trzymać i jak myśleć. Majątek ogromny, a utyskiwanie ciągle na niedostatek jeszcze większe, o grosz zdaje się być trudno, oszczędność największa: złotówkę mają tu za rzecz wielką; dukat, który ofiarowałem faworytowi dziada, Malcowskiemu, oglądany był z podziwieniem i uszanowaniem. Widzę, żem się podobno fałszywą puścił drogą. Nic tu nie rozumiem: ani ich rachuby, ani życia, ani zajęć, ani stanu majątkowego. Spytałem: czy się bawią kiedy, czy mają sąsiedztwo?
— A! bawimy się doskonale — odparł pan koniuszy — polujemy cały rok: zwierza nie braknie. Co się tyczy