Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 13 —

gdy mi cygar i tytoniu, i wódki francuskiej, i czekolady, i ciasteczek, i cukierków nawet u Lessla na drogę kupionych, zabrakło, dowiedziałem się, że jestem przecie o trzy tylko mile szkaradnej drogi (innej tu nie ma) od Turzej-Góry i od kochanego dziadka.
Serce mi się poruszyło bardziej na wspomnienie spoczynku, wyznaję, niżeli na szanownego ze wszechmiar starca, którego poznać miałem: potrzebowałem bowiem pilniej odpoczynku, niż dziada. Ubrany świeżo i modnie, ale że godzina była ranna, nie we fraku, siadłem do powozu i wyglądałem rychło-li się ukaże port oczekiwany.
Niestety! trzy mile jechałem dla błota i nakotów (innym razem wytłumaczę ci co to jest), najmniej sześć godzin, i dopiero około południa woźnica mi oznajmił, że karczemka, przy której konie odpoczywały, należała już do obszernego klucza Turzo-górskiego. Z pierwszego przedmiotu chciałem zaraz wnieść o posiadaczu, i ciekawie wychyliłem się ku karczemce.
A! pomyślałem sobie, jeśli tak dziadunio wygląda jak karczemka, nie było po co jechać! Wystaw sobie chatę tout ce qu’il y a de plus misérable, cztery słupy niskie, zarzucone kłódkami nieobrobionemi, okienko na wpół w ziemi, dach zielony mchem porosły, komin szczerbaty, drzwiczki koszlawe: słowem, najnędzniejszy szałas w świecie. Chcącemu wnioskować, wnioski sunęły się tłumem do głowy; skończyłem na ostatecznym wyroku, że starzec niedbały, bezsilny, a ludzie rządzą za niego i rządzą nic do rzeczy.
W tem koniska wytchnąwszy, ruszyły dalej. Skończył się przecie nudny i jednostajny las; wyjechaliśmy na pole szerokie, i w oddaleniu ukazała mi się góra drze-