Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 130 —

nym, najpotrzebniejsze o gospodarstwie i tem co z niem ma najbliższy związek.
To mówiąc, wyszli ze szkółki, a Jerzy z radością ujrzał jak jasne oczy dzieci z czułością poufałą i wesołą zwracały się za panem Grabą.
Niedaleko od szkoły był dom ochrony, wedle prób za granicą uczynionych urządzony; tu kilka poważniejszych kobiet czuwały nad gromadą niemowląt i dzieci; ale kobiety to były nie obce, same matki, i z gromady miejscowej wybrane.
Następnie obejrzeli jeszcze warsztaty, w których dzieci wyrostki, mający ochotę do rzemiósł, w nich się ćwiczyły pod dozorem majstrów, po większej części krajowców. Wielka stolarnia, tokarnia, kuźnia, izba krawców, szewców i rymarzy, miały po kilku lub kilkunastu czeladników i chłopców. Wszędzie z podziwieniem znaleźli wesołość przy pracy, twarze jasne, spojrzenia śmiałe i dowody zdrowia na kraśnych policzkach; nigdzie tych bladych opilców, którzy na naszych wsiach tak są pospolici.
Jerzy wyraził podziwienie swoje panu Grabie.
— W istocie mogę się tem pochlubić — rzekł gospodarz — iż wykorzeniłem u siebie pijaństwo, bo mi to nie przyszło bez trudności. Nie obwiniajmy ludu o nie, bośmy sami podobno najwięcej mu początkowo winni. Karczmy nasze dawno były gniazdami wszelkiego złego, a żydzi, co je obsiadali, prawdziwymi pomocnikami szatana. Lud spracowany, znużony, często zmuszony uciekać się od rozpaczy do pijaństwa, pił, bo musiał pić, bo mu wszędzie poddawano tę nieszczęsną wódkę, a niczem nie chciano osłodzić mizernego życia, wskazując ją jako jedyny ratunek na cierpienie. Chłop,