Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
7
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

Dalej spojrzyjcie na drobne przydatki w takiem starem domostwie: Owe ślusarską robotą drzwi wyfloresowane w desenie udatne, owe zamki kunsztowne, owe rzeźby naprawdę rzezane, nie — jak teraz — oklepaną wyciskane foremką — nie sąż to żywe pamiątki zamiłowania piękna i poczucia sztuki, o której dziś tyle rozprawiamy, że nam na robotę wątku nie stało?
Wokół rynku Starego Miasta stoją jeszcze kamienice — staruszki, pamiętające dawne dzieje, a w nich tuli się ludność, która starym wierna jest cnotom.
Mimo ruchliwości mieszkańców Warszawy, chętnie się z manatkami przesiedlających co kwartał (a nuż tam gdzie będzie lepiej?), Stare Miasto ma swoją ludność, która się z niego nie rusza i żyćby gdzie indziej nie potrafiła.
Szczególniej niewiasty tutejsze już na Krakowskiem Przedmieściu czują się na obczyźnie. Jak górale do swych śnieżnych szczytów, tak staromiejscy ludzie przywiązują się do tych sczerniałych kamieniczek; i gdy z nich na świat wynijdą, czuć zaraz, że tam wyrośli. Życie ich, obyczaj, mowa, wszystko namaszczone starą wonią przeszłości.
Sławna owa przekupka Starego Miasta łaje straszliwie, ale zobacz ją, gdy strapione dziecię pociesza! Łzy też jej leją się po twarzy strumieniem i gotowa niezdarnemu łobuzowi wymierzyć policzek upomnienia, nie szczędzący zębów, ale pewnie pocichu odda ostatni grosz dla miłości Bożej.
Zdaje się, że te mury, do których tyle przylgnęło pamiątek, co wykołysały tyle pokoleń pracowitych, i nad kolebką dzisiejszego wyszeptały tajemniczą modlitwę, która je utrzymała na drodze miłości i prawdy.