Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
78
J. I. KRASZEWSKI

było, że dramat ledwie się rozpoczyna; że wcale nieustraszeni wieczornem starciem, rozpłomienieni krwią, nie poprzestaną na tem.
Po kościołach odbyły się zaraz żałobne nabożeństwa za tych, którzy, nieznani z imion, w nocy z ran poniesionych polegli; opisy wypadku rozchodziły się po mieście, szerząc oburzenie, rozpłomieniając dusze. Tylko starszyzna komitetowa starała się na wodzy utrzymać gorętszą szlachtę Towarzystwa, spodziewając się nareszcie dobić do portu bez szwanku i wycofać legalnie.
Za dwa dni posiedzenie zamknąć się miało. Nazajutrz obradowano w sali i obradowano na mieście; znaczna część szlachty czuła, że miasto słusznie wymaga, aby dała znak życia: ale śmielszych głuszyła większość chłodna, a wreszcie odraczano wszystko do ostatka, chciano zbyć obietnicą uwłaszczenia i rozjechać się.
W ulicach przebiegały prądy różne: młodzieży, co budziła do życia, i starszych, co je pragnęli wprowadzić na jakąś drogę mniej niebezpieczną.
Ludzie, uchodzący za bardzo porządnych, pragnęli nawet wczorajszą sprawę zmniejszyć i odebrać jej uroczyste znaczenie; zaprzeczano zabiciu i ranieniu; uśmiechano się z tych, którzy przesadnie opisywali wypadek.
Ku wieczorowi jednak wzrósł niepokój ogólny. Na Starem Mieście cisza panowała głęboka, ale z przepowiednią burzy.
Biedny Franek po opatrzeniu rany usnął trochę. Matka siedziała u jego łoża i płakała, modląc się. Ranek nadchodził; potrzeba było wynieść chorego, czy wywieźć gdziekolwiek... Ale dokąd? Sami jeszcze nie wiedzieli. Owocarka mało miała stosunków i przyjaciół. Franka towarzysze wszyscy zajęci sprawą ogólną i własnem niebezpieczeństwem lub cierpieniem. Stara umiała się modlić, nie potrafiła nic wymyślić.