odwołać uciśniony, ani poza które nie śmiałby przejść ciemięzca.
Płytkim ludziom zawsze najmędrszem się zdaje to, co jest najłatwiejsze. Byli to wszystko uczeni, praktyczni a zastygli mężowie, przeważnie bez przednich zębów, podłysieli, trochę otyli i dosyć majętni; dzierżawcy dróg szosowych, urzędnicy, co się niby polskiego serca nie wyparli, ale patrjotyczne potrzeby chcieli zbyć monetą zdawkową — językiem.
Komitet Towarzystwa Rolniczego stał na czele tej wielkiej większości; zdawało mu się, że potrafi za sobą kraj poprowadzić.
Obok, a raczej naprzeciw, była gorąca młodzież, rozmarzona, rozgorączkowana, nie wiedząca, dokąd idzie, ale wierząca w cuda, w wielkie cele ludzkości, w braterstwo, w jedność, w siłę dobrej sprawy — za którą dać była gotowa życie.
I tu także brakło określonego planu; opierał się on na mglistych nadziejach, pokładanych w rewolucjonistach rosyjskich, na zjednaniu ludu, na słabości wewnętrznej Rosji, na powstaniu wreszcie ogólnem, które chciano zrobić szybko, pociągając doń wszystkie klasy narodu.
W ciszy i tajemnicy ludzie maleńcy, dzieci i młodzież bez wąsa rozpoczynali ten bój z najstraszniejszem mocarstwem w Europie, a raczej z trzema naraz.
Głównie opierano się na rewolucji w Rosji, w rzeczy niemożliwej, gdyż Moskale wiele mówić i pisać gotowi, ale do roboty nieskłonni; a taki zawsze dla nich najjaśniejszy pan, jaśniejszy nad wszelkie prawo i swobody. Najliberalniejsi z nich nie umieją wyjść na linję z wybitej drogi, a spojrzenie na wizerunek N. Pana przeraża ich, jak wyrzut sumienia.
Jak Włoszki, sprowadzając do pokoju kochanka, zakrywają obraz Madonny, oniby gotowi portret cesarski
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.
60
J. I. KRASZEWSKI