Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
50
J. I. KRASZEWSKI

zuchwalstwo — profesor mi daruje, że tak jestem natrętny, ale czegóżby to potrzeba?
Czapiński, przyparty do muru, nie mógł się cofnąć, nie uznając bezsilnym — do tak prostodusznego wyznania nie był zdolny, nachmurzył więc czoło, nastawił usta z pedagogiczną powagą i rzekł.
— Co ja wam mówić będę? Czy wy posłuchacie kiedy starszych? Czy dla was doświadczenie ma jaką wartość? Czy rozum u was w jakiejkolwiek jest cenie? Wątpię. Próżnobym gębę studził.
— Ale, na miłego Boga, profesorze, za kogoż nas macie?
— Za wychowańców Muchanowskich szkół i rewolucjonistów... Ot co! Więc dla was rozum, jako powaga, nieprzyjacielem.
— Ależ nas uczono tylko ślepego posłuszeństwa?
— Tak, i dlatego w was rewolucję wszczepiono — odrzekł opornie Czapiński. — Tak, tak! Parli w was to posłuszeństwo bez miary, choćby przeciwko przekonaniu i rozumowi, posłuszeństwo ślepe, bezwiedne; a kto was go uczył? Ci, którym wiary nikt nie dawał, bo dla nich szacunku nie było, jako dla zauszników i spłaszczonych przed władzą służalców... więc też, prawem antytezy, dobyć musieli wam z duszy niewiarę i bunt.
— Ale odbiegliśmy od rzeczy, profesorze! — zawołał Franek, goniąc za posuwającym się powoli ku domowi Czapińskim.
— Nic a nic... ale to już późno, a acan, widzę, dziś uwziąłeś się dysputować.
— A, nie, ale słuchać i uczyć się.
— Więc i acan do czynnych należysz? — spytał profesor.
— A mógłżebym w moim wieku być biernym? — zawołał Franek. — Chciałbym być jak najczynniejszym.