Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
45
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

— Niechże będzie pochwalony Jezus Chrystus — odezwał się jasny i wesoły głos i we drzwiach pokazała się wygolona głowa bernardyna, oblicze okrągłe, świecące, rumiane, uśmiechnięte.
— A! Ha! Otóż i braciszek! — zawołało kilka głosów. — Na wieki wieków! Na wieki wieków! Jak się macie!
— Dobry wieczór!
— Czyś zdrów, ojczuszku! — I zaczęli go obstępować, wykrzykując, młodzi — A cóż? A co?
O. Serafin, niewielkiego wzrostu ale krzepki, popatrzył na przytomnych i jeszcze mu się jaśniej lice rozpogodziło.
— Ha! Coś to tu wielka rada... Sanhedryn jakiś... Ha? A wezwaliżeście na pomoc Ducha świętego? Ha? A bez Boga nic, a bez Matki Najświętszej, królowej nieba i ziemi i korony polskiej, ani stąpić! Ha? A pamiętacie wy o tem?
— Kiedy między nami, ojcze — odezwał się ktoś z boku — jest i para lutrów i para żydów niewiernych.
— O, to ich zaraz nawrócimy — dodał ksiądz, podnosząc pasek z ogórkami; — jest to środek wypróbowany na odszczepieńców — dwadzieścia pięć w gółkę i katolik gotowy, nawet katechizm zgadnie, nie ucząc się go.
— No! No! Ale co tam u was słychać? — dodał.
— Wszystko dobrze — rzekł jeden. — Moskale pogrzebem Sowińskiej zmartwieni, nosy na kwintę, a my nasze do góry.
— Ot i ona zacna niewiasta była pono kalwinką czy luterką — mruknął ksiądz. — Co to za szkoda! Byliby za nią bernardyni poszli, i pogrzeb dalekoby wyglądał uroczyściej. A gadajcie wy sobie, co chcecie, teologowie nowi; żaden protestancki doktór nie powie tak egzorty, jakby który z nas ją u mogiły powiedział... od serca! Ha!