Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
29
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

Gdy, wyszedłszy Św. Jańską ulicą, Franek spojrzał na Wisłę i siniejące oddale, okryte mgłą, jak srebrzystą zasłoną, gdy go oblały fale wiatru, powiewającego od rzeki, uczuł się rzeźwiejszym; świat mu się wydał tak młodym i pięknym, że w harmonję z nim musiały nastroić się myśli.
Pobiegł ku Podwalowi, stając na straży domu, z którego spodziewał się wyjścia Anny; okno jej, znane mu, całe przybrane zielonością, którą lubiła, było otwarte; Anusia wstała. Znał jej zwyczaje, był pewien, że się go spodziewa i wyjdzie wkrótce.
Usiadł więc, przyparty do słupka, zamyślony, wlepił oczy w to okienko, jak ogródek kwieciste, i zadumał się głęboko... I nie przebudził się z tego zamarzenia, aż go ktoś uderzył lekko po ramieniu; wstrząsnął się, zerwał; — przed nim stała Anna w białej sukience, blada, smutna, ale z uśmiechem na usteczkach dziecięcych.
— Ha, jesteś, zbiegu mój! — zawołała, widocznie przymuszając się do wesołości. — Ale cóżeś ty mnie kosztował niepokoju! Całą noc spędziłam w gorączkowych marzeniach: śniły mi się knuty, żołnierze, odpychający mnie kolbami, krzyki, dymy, krew i strzały; jeszcze drżę cała.
— O, moja Anno! Uspokójże się, proszę! O mnie czyż się tak troszczyć warto, a sobie zdrowie tak potrzebne odbierać? Powiedz, wolałażbyś, żebym — gdy wszyscy tam poszli — sam jeden gnuśnie, zobojętniały, pozostał zamknięty w domu przez jakąś obawę?... Mogłażbyś nie powstydzić się za mnie?...
— I kochaćbym cię nie potrafiła... litowałabym się może tyko... ale zrozumiejmy się: waszą rzeczą iść w niebezpieczeństwo, naszą drżeć i modlić się; my was nie powstrzymujemy, zostawcież nam łzy nasze!... Spojrzeli na siebie z niewysłowionym smutkiem oboje i ręce ich drżące uścisnęły się w milczeniu.
— Chodź, — rzekła Anna — ja idę pić moją wodę do