Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
173
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

żołnierze poczęli wyłamywać wrota... Anna opasała go białemi rękami i omdlała.
Gdy odzyskała przytomność, gdy się obejrzała dokoła, ujrzała się na łóżku, a u wezgłowia siedział przelękły ojciec i łzy ocierał. Cała jej suknia zbroczona była krwią, ręce nią zlane; żołnierze, odrywając ją od trupa, rozerwali długie jej warkocze, potłukli nieszczęśliwą. Pół martwa, zbita, obudziła się i jęknęła, gdy powracająca pamięć przywiodła jej straszny zgon ukochanego brata.
Nie było go. Trupa nawet z innemi do nieznanego powlekli grobu... Gdzie? Bóg jeden wiedział tylko.
W ulicach brzęk broni, szyderskie śmiechy i urągania, łajanie i odgróżki słychać było; miasto całe zalewały wojska i działa.
Gdzieś z falami Wisły, z kamieniem u szyi, płynęło ciało męczennika i spoczęło na dnie, na żółtym piasku rodzinnej rzeki.
Nie powiem wam nic o matce.
Nie było jej w domu ani tego dnia, ani następnych; mówiono później, że, nie wracając doń, siadła pod kościołem, przytuliła się do Boga, aby w Nim znaleźć pociechę.
Ale i tu płakać, modlić się było występkiem.
Nie powiem, co się stało z innymi. Dzieje to świeże i niezastygłe; ich koniec w rękach Bożych.
Tak zginęło poczciwe dziecię Starego Miasta.

KONIEC