Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dawać nie lubi... Rozgniewasz go i nasza prośba... nie poskutkuje...
— Ja i tak nie wiele mam nadziei na starym... dobrze że mu choć trochę dokuczę... Umyślniem to zrobił wiedząc że się na mnie pogniewa... a łyknę dobrego wina kieliszek... C’est autant de gagné.
Uśmiechnął się.
— Że też wy, baby, nie możecie się nigdy powstrzymać od komenderowania nawet gdy wiecie iż waszej komendy słuchać nie myślą.
Co ci do tego jakie ja mam rachuby... Życzę lepiej osnuć plan jak pieniędzy od Dziadka dostać... Kaszlaj, skarż się na piersi, może go tem rozczulisz... Mnie choćbym i krwią pluł grosza nie da.
— Bo go nieustannie drażnisz! nie samże temu winien jesteś?
— No! no! bez wymówek i rekryminacyi... jestem dlań grzeczny i słodki aż do znudzenia... nie chybiam nigdy, a jeśli czasem staremu kutwie zaleję za skórę, to tak że musi się uśmiechnąć, bo wiem do czego przyczepić.
— Proszę cię Polciu — dość tego.
— Dość! nadto! skąpiec obrzydły, sknera paskudny, ale twój rodzony Dziadunio — szanuję go, dodał szydersko... Jeśli znajdujesz że ja nie