Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jestem trafny, daj dowód większej zręczności i taktu a wymóż na nim pieniądze. Uznam twą wyższość nad sobą... Dla Haliny i Władka dałby wiele zażądają, ale dla nas.
Kobieta westchnęła... zaczęła szarpać niecierpliwie cienką chusteczkę od nosa... to — to prawda, szepnęła... ja we wszystkiem jestem nieszczęśliwą...
Łza zakręciła się w jej oku... a trzeba ją było otrzeć co rychlej, aby spływając nie zostawiła śladów na ubielonej twarzy. Ale mąż zwrócony w stronę przeciwną, nie widział nic, a nie wiele by go to obeszło, gdyby był zobaczył. — Chwilę znowu milczeli. Szymbor ziewnął, splunął i począł nucić

Le Donne son mobile...

— Prawdziwie nie rozumiem, ozwał się wpół do siebie, na pół do żony — jak ten stary grzyb zaschły — tylko co nie powiedziałem muchomor... może tak sam jeden prawie, cały Boży rok sobie wystarczyć...
Żona nic nie odpowiedziała.
— Oryginalne życie! siatkę wiązać, ryby łapać, chodzić, gderać, szpiegować, kwasem swym drugich zakwaszać i groszaki ściągać do sakiew... Że gadać nie zapomniał a przynajmniej nie nauczył się jąkać,