Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/387

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
EPILOG.

Gdyby nie Dziadunio, jużby się na tem opowiadanie nasze skończyć mogło i byłoby dość nauczającem, a smutnem jak rzeczywistość. — Na zgliszczach i ruinach nieszczęśliwej rodziny pozostał stary ten jej filar potrzaskany od piorunu, ale nie obalony... Po śmierci Władka chodził długo milczący, zobojętniały, nie mogąc się zmusić do życia i pracy; nałóg wreście przemógł to obezwładnienie... Miał obowiązki, powinien był czuwać nad Haliną, zabezpieczyć los Justyny, naostatek zająć się wychowańcem, którego mu umierający Władek powierzył... Z Haliną pojechała do Zarębia Hanna, nie mogąc nawet płakać... Wszyscy się potem skupili około starca w Rajwoli, ale to było kółko żałobne ludzi co dźwigali życie z obowiązku. Nikt nieśmiał wywołać wspomnienia tego o którym myśleli wszyscy... Każde słowo, miejsce... przypominały go mimowolnie.