Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/379

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szymbor się skłonił i z uśmiechom siadł do powozu... ale go oczekująca niewiasta zburczała za to, że ją na chwilę opuścił. Była to jedna z najznakomitszych amazonek cyrku Renza, która w tej chwili starego łotra ujeżdżała nieżałując mu podobno szpicruty...




Kilka dni po przybyciu Hanny Władek miał się znacznie lepiej, lekarz uznawał to, wszakże żadnej jeszcze nie czynił nadziei. Przed jej przybyciem mówili nieraz z Antosiem; chory z tą nerwową draźliwością, która daje jasnowidzenie, dostrzegł łatwo z wyrazów przyjaciela, z pochwał jego, że się w niej kochał...
Przybycie Hanny nastręczyło mu myśl zbliżenia ich ku sobie... zajął się tem gorączkowo... Czuł że żyć nie może, szczęścia dla siebie nie spodziewał się i nie pragnął, chciał by ostatni jego uczynek przyniósł je dwom ukochanym istotom.
Nie wydając się wcale z tym zamiarem, potrafił dosyć zręcznie starać się o jego wykonanie. Gdy Hanna przychodziła do niego, po chwili znajdował jakiś powód wezwania Antosia, wprowa-