Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak szczęśliwą wenę a na tak nieszczęśliwych młokosów przy karcianym stole? boć nie zapracował.
— Nie zapracował! nie — rzekł dumnie pan Apollinary — ale wziął prawem spadku... po starym bogatym wujaszku... Czasem kiedy się komu chce źle zrobić, uczyni mu się przysługę. Wszak ci to ja acanu dobrodziejowi zawdzięczam... Któż wie, gdybym niebył tu na miejscu i nie dopilnował tego starowiny, spadek by mi się był wyśliznął może. Gotów był zapisać na szpital dla kanarków... Wśrubowałem mu się do domu... staruszek chorował, pilnowałem go w słabości... byłem jedynym spadkobiercą, i oto znowu płynę...
Nie wątpię że to wielką panu sprawiać musi przyjemność.
— Tym większą, przerwał Dziad niezmięszany, że nie sądzę iżbyś waćpan dobrodziej długo i daleko zapłynął... Dobra noc...
— Dobra noc... A propos... Jeśliby Justysia życzyła rozwodu? jestem skłonny zadość uczynić jej żądaniu.
— Jest ono mojem także — odparł Dziad, a sama nadzieja zerwania ostatnich węzłów nas łączących mimo woli — wielce mnie raduje...