Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

właściwiej do tej szkoły eklektyków, która wielbi wszystko piękne, pod jakąkolwiek formą ono się wcieli.
Władek deklamował Schillera — Chwałę Niewiasty — gdy — drzwi się otworzyły i z wielkiemi ceremoniami radzca von Stamm wprowadził do salonu — Dziadunia.
Dziadek był wyelegantowany do niepoznania, miał na sobie frak granatowy z guzikami złocistemi, pięknie zawiązaną chustkę białą, kamizelkę zapiętą na gruszkowate guziki ametystowe, kapelusz o skrzydłach szerokich w ręku i laskę ze złocistą gałką. Przepyszny fular z kieszeni fraka z prostodusznością wielką był wywieszony.
Wyglądał bardzo poważnie... trochę przypominając Franklina... ale głowa Meduzy nie uczyniłaby na Władku okropniejszego wrażenia, nad to spokojne starca oblicze...
Książka wypadła mu z rąk, wyrazy na zbladłych zamarły ustach. Iza spojrzawszy na bladego, chwiejącego się młodego przyjaciela swego, przestraszyła się sama.
— Co panu jest? zawołała.
Piorun trwał tylko chwilę, Władek natychmiast