Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piękniejszą niż kiedykolwiek, lekki rumieniec rozpływał się po ślicznej twarzyczce jak odblask wewnętrznego ognia i oczy się lśniły a we łzach tonęły, usta śmiały pragnieniem życia —; utoczona rączka niekiedy wśród wymownego ustępu rozmowy spoczęła na dłoni młodego chłopaka, a on cały drgał od tego elektrycznego dotknięcia...
I on wydawał się innym, energia niezwykła błyskała mu z oczów, usta drżały uczuciem a może namiętnością — czoło przelatywały na przemiany obłoki i płomienie. Byli z sobą tak poufale, tak śmiało jak brat z siostrą — nic ich nie zdawało się krępować. Żyli oboje w jednym świecie. — Tuż stał fortepian, pierwszy powiernik rodzących się wrażeń, leżały książki i albumy porozrzucane, rozmowa toczyła się o poezyi — któż nie wie że poezya miłością jest cała? że nawet jej nienawiść z tego wytryska źródła?
Nierozsądzona sprawa Schillera a Göthego, panującej nad sobą siły twórczej i uniesień a uczuć bezwiednych — po tysiączny raz stawała przed sąd dwojga serc bijących — nie równo może choć zgodnie. Iza była wielbicielką kapitolińskiego Jowisza, Władek obrońcą biednego namiętnego poety. Ale role ich mieniały się, a piękna dziewica należała