Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zakochany, rozmarzony, oszalały... Panna podobno także nie obojętna dla niego.
Z tego jednak co mi opowiadał, nie zdaje mi się ażeby domowi można było co zarzucić... panna wykształcona ale surowego obyczaju... To tylko nieszczęście, że ci najuczciwsi ludzie są cale różnych obyczajów i pojęć, co już samo przyjmowanie Władka dowodzi. Panna zarywa na literatkę, na niebieską pończochę, piękna, muzykalna artystka całą duszą...
Dziadek się uśmiechnął gorzko.
— Bardzo dobrze... będą dawali koncerta po Europie... Pojadą może do Ameryki!! Artystka! na matkę polskich dzieci, wirtuozka do szlacheckiego gospodarstwa!! heglistka do śpiżarni i cerowania szkarpetek...! na nic!... trzeba ich będzie wyprawić w podróż artystyczną.....
Dziadek wybuchał... chodził po ganku, mówił na pół do siebie...
— Na Boga... czy może być co stósowniejszego... Cywilizatorka odrodzi nasze społeczeństwo, wniesie chorągiew kultury pod słomianą strzechę... okrzesze tych nieszczęśliwych: Polaken-Cannibalen i nauczy po szwabsku! Praprawnuczki będą szczebiotać już tym językiem światła i postępu... Wybornie! śliczniej mi wypaść nie mogło! cha!