Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wydawał rozkazy, przyśpieszał wyjazd i oznajmił iż będą musieli przejechać granicę, gdyż otrzymał pozwolenie zapolowania w lasach dawniej swoich w Prusach, gdzie zwierzyna daleko lepiej była zachowaną.
— Nie ma polowania jak tam! zawołał — zwierzyna strzeżona, liczona, pewna, bory dobrze utrzymywane... a ja znam tam od dzieciństwa każdą knieję i ścieżynkę którą chodzi sarna... Wiem, gdzie czego szukać.
Siadali już, gdy Szymbor rozkazał dać znać do Zarębia, żeby się nie spodziewano Władka, chyba za dni parę i żeby oń byli spokojni.
— Jakto wujaszku? — zaprotestował Władek.
— Tak — inaczej być nie może — zawołał Szymbor — nie ustąpię od tego...
Nie słuchając protestacyi rozkazał koniom ruszyć... a młody człowiek pomyślał sobie w duchu że to będzie raz pierwszy i ostatni.
Wkrótce przebyli granicę bez trudności, droga wiła się krajem lasów, okolicą dosyć pustą, Władkowi całkiem nieznaną. Było już dobrze z południa, gdy jeszcze owego myśliwskiego stanowiska nie dosięgnąwszy — musieli koniom wypocząć w małej lichej karczemce... ale w bryczkach się znalazło