Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

złorzecząc losom — jak gdyby ich sobie sam nie zgotował. Upokarzało go to wielce że siedział, jak to u nas mówiono na fartuszku i na łasce pani dobrodziejki, w dobrach które jej były przeznaczone, ale nie oddane prawnie.
Miał wprawdzie oddaloną... słabą nadzieję podźwignięcia się kiedyś sukccssyą po bracie matki, staruszku bezdzietnym, zniemczałym, zdzieciniałym, skąpym i bogatym... którego rzadko widywał, śmierci jego co wiosna i co jesień próżno jakoś dotąd wyglądając. Baron Henryk von Lesky mieszkał w Berlinie; nosił się po staroświecku i żył hodowaniem kanarków, którym życie poświęcił. Szymbor ile razy go odwiedzał, musiał obchodzić wszystkie klatki i wysłuchać statystyki zniesionych jaj, wysiedzianych piskląt itp. Nie bardzo go to zajmowało... ale von Lesky miał dochodu od 25 do 30,000 talarów... i nikogo z rodziny prócz niego!!
Po powrocie żony z Rajwoli i odebranej wiadomości o ofiarowanych jej wspaniałomyślnie dwóch tysiącach talarów... z których Justyna mężowi nic dać nie mogła — zapowiadając że ma długi i nadzwyczajne wydatki... Szymbor kazał się jej wybierać w podróż... przyrzekając że przybędzie do niej później, a raczej do talarów Dziadunia.