Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wrażenie jakie wczoraj uczyniła na Władka, powtórzyło się silniej może jeszcze na nieprzystępnem dotąd podobnym uczuciom sercu Antka, który je tak pohamować umiał, żeby się go był nikt w świecie nie domyślił. Sierota, dziecię wioski i ludu znał on dobrze, iż w tem społeczeństwie do którego był przypuszczony widzem tylko miał pozostać i świadkiem... jeźli nie chciał narazić na ciężkie próby godności swej człowieczej, miłości własnej i serca. Nabył tej plebejuszowskiej dumy czasem śmiesznej i przesadzonej jak arystokratyczna, ale w nim skromnej i cichej, był dla wszystkich z wyszukaną grzecznością lecz nawet nęcony nie zbliżał się do nikogo, nikomu serca nie otworzył... Wśród najżyczliwszych nawet wydawał się zimnym i sztywnym, co mu za złe miano, lecz biedny chłopak czuł że tylko trzymając się sam zdala, potrafi innych w przyzwoitej utrzymać odległości.
I teraz też gdy śmiała, naiwna Hanna spojrzała nań z dziewiczą ciekawością, gdy poczęła z nim rozmowę, zbliżyła się do niego... oczarowała... Antek choć pod urokiem jej cały, nie zmienił twarzy, głosu, nie dał się sobie spoufalić z nią, ani nazbyt napawać tym czarem...
Dziadek dowiedziawszy się o przybyciu Justyny