Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Byłem tego pewny, więc na teraz dosyć, polityki mam po póty — pokazał na szyję, zróbmyż sobie tę łaskę wzajemnie żeby już o niej nie mówić...
— Z największą przyjemnością — odpowiedział Władek.
W tej też chwili właśnie i panie powróciły do salonu, Halina zaprosiła ich do siebie, rada że przerwie rozmowę w cztery oczy z Szymborem, który przy niej język hamować musiał.
Spodziewano się na obiad Dziadunia, ale przybycie biednego Beniowskiego z wnuczką, których przez litość choć na jeden dzień zatrzymać było potrzeba dla spoczynku, wstrzymało go w Rajwoli, choć serce się rwało do kochanego jedynaka, którego jeszcze wyegzaminować nie miał czasu.
Napisał więc z rana kartkę zapraszając z Zarębia wszystkich do siebie, ale Halina skutkiem wzruszenia doznanego po przybyciu syna czuła się niezdrową, syn jej opuścić nie chciał, wysłano więc Siekierkę, który rad był bardzo że w ten sposób zbliżenia się do Szymbora uniknie.
Antek przybywszy do Rajwoli zastał tam Beniowskiego, którego raz już był widział i śliczną Hannę, uspokojoną, wesołą, sto razy jeszcze piękniejszą...