Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Moskalowi, który cię ze skóry obedrze aby nową nawlec, lub — iść z tymi co się bić będą?
— Ale jakże bić się mogą? bez wojska, bez broni, bez pieniędzy?
— Tego ci nie wytłumaczę... nie wiem, przyszłość zakryta... rozumiem tylko jedno, że młody człowiek dbały o swą sławę i imię, z założonemi rękami pozostać nie może...
Z Dziadkiem o tem nic nie mów... będzie cię wstrzymywał, choć sam jest gorętszy daleko odemnie... Co do mnie, radzę, życzę, nie zostawaj na boku... Bez tego chrztu u nas człowiek nie wart funta kłaków... Mnie gdy dziś powiedzą Moskal, odeprę żem służył w 1831, ty gdyby ci tę obelgę w oczy rzucono, nie masz nic na swe uniewinnienie. Rewolucya może być prostą burdą, ale nam... jak cyganom dla towarzystwa trzeba się dać powiesić!!
Dziwne te wyrazy Szymbora, nie zupełnie zrozumiałe Władysławowi, głęboko w nim utkwiły. Mało dotychczas zajmował się polityką, chociaż najpoczciwsze uczucia dla kraju wszczepiła w niego matka, nie wahałby się był chwili poświęcić dla nich — uderzało go tylko że właśnie Szymbor mu dowodził konieczności ofiary, on który żadnej nigdy dla kraju nie uczynił, on co był zwolennikiem speł-