Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbudowany, rysów twarzy wyraziztych i energicznych — na widok Szymbora usunął się na bok, ukłonem powitał zdala przybyłych — a ze wzroku widać było że nie wiele miał dla nich współczucia — i po krótkiej chwili zakręcił się, wziął książkę ze stołu — zniknął.
Towarzystwo wkrótce potem się rozdwoiło — Halina zabrała Justysię prowadząc ją do rozkwitłych nowych swoich nabytków — a hrabia napiwszy się wódki i zapaliwszy cygaro wyniósł się z Władziem na ganek...
Po chwilce... zrobiło się tak gorąco iż należało czemś ugasić pragnienie, podano zimny grok który apetytu nie odbiera...
Na ławce w ganku przy szklance poczęła się rozmowa męzka, poufała, bez osłonek... natychmiast naprowadzona na ten ton ulubiony Szymborowi... który do wesołości pobudza swawolą.
Władzio nie miał wcale zbytniej sympatyi do tego wujaszka — chociaż przed nim ukrywano z rozkazu matki wszelkie wspomnienia dawnych zajść z ojcem jego — cynizm Szymbora go raził, ale p. Apollinary był zabawny, natarczywy i umiał zawsze w to zagrać co chłopca zajmowało. Weteran ów eleganckiego zepsucia obudzał w młodym