Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa a dwa cztery.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z zazielonych firanek. Ryszard siedział także w swoiém otwartém oknie na górze, nieruchomy i zamyślony, a na dole Jejmość niespokojnie przechadzała się po pokoju, wyglądając czasami na ulicę. Za każdym szelestem stawała i zwracała oczy na drzwi, a gdy się te nieotwierały, ruszała ramionami, i przechadzała się znowu. Nareście uderzyła obiema rękami po boku i zawołała zbliżając się ku oknu.
— Zawiódł mię! już szósta blisko, a jego nie ma.
— Nie ma! powtórzyła Benisia,