Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja w to nie wchodzę — rzekł cicho Rajmund.
Rozśmiał się gorzko Kanonik.
— Cóż na to matka asindzieja? zapytał.
— Moja matka się zapewne zgodzi na to... odparł Marwicz — chociaż nie bardzo sprzyja mojemu....
— A! a! a! zawołał ksiądz — nie bardzo sprzyja! hm! a waćpan myślisz, że gdy ona jest przeciwną, ja pomimo to ślub dam!!
Począł się śmiać szydersko.
— Ale! będziesz go widział! dodał.
— Ja jestem pełnoletni! rzekł Rajmund po chwili.
Kanonik krzyknął tak posłyszawszy to, że młody panicz aż się cofnął przestraszony.
— A! to tego was w Wilnie uczyli — wołał, żeby rodziców nie szanować i iść przeciw ich woli!! Pięknie skończyłeś waćpan nauki. Winszuję mu, a płaczę nad matką! Ale gdybyś waćpan był starszy pełno i przepełnoletni, ja bez błogosławieństwa macierzyńskiego ślubu nie dam; bo przez ręce rodziców błogosławi sam Bóg, ani kapłańskie błogosławieństwo przemoże klątwę tej co ci życie dała....
Oburzony Kanonik biegał po pokoju, panu Rajmundowi na twarz wystąpiła krew. Nienawykły do takiego obchodzenia się z sobą, zaczynał także czuć się obrażonym.