Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A cóż? miałam codzienny wziąść szlafroczek do chrzestnego ojca? spytało dziewczę.
— Choć przynajmniej raz się jest do kogo ubrać i pokazać komu! westchnęła pani; bo do tej parafii i do tych ludzi których my tu widujemy codziennie, słowo daję że nie warto. Kto tu się na tém pozna.
Chuchnąwszy w drugą rękawiczkę pani Kaznaczejowa mówiła dalej.
— Szambelan mi dał do zrozumienia w liście, że kogoś z sobą przywiezie.
Okułowicz minę nastroił zaciekawioną Różyczka dla której to już zapewne nie było tajemnicą, lekko zagryzła usta, zwracając się ku fortepianowi. Nuciła coś półgłosem.
Państwo Okułowiczowie poszli ku oknu.
— Co tak szambelanowi pilno — mruknął Kaznaczej, toż to jeszcze dziecko, niema się z czém śpieszyć.
Pani pokręciła głową.
— Coto za gadanie! rzekła cicho — Szambelan postarzał, okropnie postarzał, broń Boże na niego co, któż się zaopiekuje jak on? Owszem, byle dobrze wydać, co prędzej, to rozumniej.... a ona, dodała głos zniżając Kaznaczejowa — ona dziś już taka rozumna, jakby nie wiem ile lat miała!!
Rozmawiali, gdy tuman pyłu się podniósł w ulicy z tej strony, z której Kaznaczej oczekiwał przybycia gości; zabrzęczał pocztowy dzwo-