Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wczesne marszczki krajały mu już twarz, która wyraz miała surowy, zimny, niemiły, odstręczający.
Nadzwyczaj staranne i modne ubranie, na pierwszy rzut oka dawało poznać w nim człowieka maętnego i wyższego towarzystwa; w dziurce od guzika tkwiła rozetka dwukolorowa, w ręku miał laskę z przepysznie rzeźbioną główką.
Obok niego Kwiryn ze swą białą krawatą, cylindrem nieco przedawnionym, płaszczem który kobryńskiego krawca był dziełem, wydawał się prawie śmiesznie; lecz na jego wypełnionej, rumianej wieśniaczej twarzy świeciła pogoda sumienia i serca...
Rajmund w całym swym blasku zdawał się światu złorzeczyć i wyzywać go, Kwiryn mu się dobrodusznie uśmiechnął.
Profesor nie był pewien czy ów mężczyzna przypominający Rajmunda, był nim w istocie. Przypatrywał mu się ostrożnie, gdy właśnie pan Radca raz nań skierowawszy wzrok roztargniodny, także na pół poznał w nim brata, i wahał się jeszcze czy ma go wyminąć, nie postrzedz, czy od razu się go pozbyć w ulicy. Niepewność trwała czas jakiś. Kwiryn idący przodem począł zwalniać kroku, Rajmund w niepewności — ociągał się także.
Radca nie był z rodzaju tych ludzi, którzy wymijają niebezpieczeństwo; w naturze jego było