Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/344

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie był jeszcze pewnym co ma zrobić z bratem, a im więcej myślał, tém mocniej się w tém utwierdzał, że musiał doń po sukurs przybywać.
— A to tego nie zbyć lada czém! myślał dalej — ani setką ani półtora rubli... Wie żem bogaty. Każe sobie służyć i będzie wprost domagał się tego jak obowiązku. Raz zaś począwszy dawać, końca temu nigdy nie będzie.
Marszczył się coraz bardziej.
Bilet rzucił od niechcenia na stolik, potém go zasunął pod jakąś miseczkę i odparł czekającemu.
— Jeśli nikogo u mnie nie będzie, przyjąć go...
Kwiryn szedł powoli do swej gospody, rozmyślając nad tém czy ma być powtórnie u brata, czy drugi raz szczęścia nie próbować — gdy posłyszał za sobą chód żywy; obejrzał się i zdało mu się że mocno zestarzałego, zmienionego widzi brata.
W istocie onto był. Doktorowie nakazali mu dla braku apetytu przedobiednią przechadzkę, i zaraz po odejściu Kwiryna, po odprawieniu służącego, p. Rajmund wybiegł, bo się był opóźnił.
Piękna niegdyś twarz, tak była wymęczona i blada, że się dużo starszym niż był wydawał; gdy profesor utył i ociężał, on wysechł, pożółkł,