Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zdrości. Radby był tylko zobaczył, co się za tą teatralną dekoracyą kryło.
Zwolna zszedł po wschodach, na które właśnie dwóch panów niemłodych, wyglądających bardzo poważnie, wstępowało — i znalazł się znowu w bramie. Tu szwajcar, figura opasła, który w niepoczesnym profesorze domyślał się z kwitkiem odprawionego solicytanta, zaczepił go poufale.
— A co? nie przyjęli pana?
— Nie — odparł Kwiryn.
— Bo o tej godzinie z prośbami i interesami nie przyjmują, dodał łaskawie szwajcar.
— Ale ja ani prośby ani interesu nie mam — odezwał się, uśmiechem żegnając go, Kwiryn i — odszedł...
Na górze p. Rajmund, który się dokończył właśnie ubierać, po chwili zadzwonił na służącego.
— Był tam kto?
Sługa, który na bilet pisany nawet nie spójrzał, podał go panu w milczeniu.
Obojętném z razu okiem rzucił nań znudzony, zestarzały, dumny pan Radca. Wejrzenie zatrzymało się na kartce i zdumione pozostało długo w nią wlepione.
„Kwiryn Marwicz. “
Dwa te wyrazy cały świat przeróżnych wspomnień, i myśli wywołały w duszy dorobkowicza.