Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W salonie, który oczyszczano i odświeżano, stała właśnie przy oknie zapłakana i zahukana służąca, a pani i Róża, tupiąc nogami i krzycząc na nią, do reszty jej przytomność odejmowały — Kaznaczej zobaczywszy ta, co prędzej się cofnął.
W całym dworku panowało jakieś gorączkowe rozprzężenie, bo ludzie potracili głowy.
Ostry głos pani i śmiechy szyderskie dziewczęcia słychać było aż w sieni. P. Bernard schronił się do kancelaryi.
Chaotyczny ten stan trwał aż do południa, i dopióro gdy w salonie ucichło, Okułowicz się ważył wnijść do niego. Nikogo tu jeszcze nie było, ale z meblów pościągane już były pokrowce, firanki białe zostały odnowione, na stoliku stał bukiet kwiatów przez pannę Różę ułożony, a na otwartym fortepianie rzucone były od niechcenia fantazya Thalberga i parę piosnek francuskich.
W chwilę potém, naciągając rękawiczki, szeleszcząca suknią jedwabną, z czołem namarszczonem, krokiem wolnym, weszła rozglądając się dokoła pani Kaznaczejowa.
Widok męża zaledwie uspokojoną, poruszył znowu.
— Z tą waszą służbą rady sobie dać nie można, zawołała — to bydło nie ludzie! Z desperacyi już Różyczka ledwie że sama nie wzięła się do firanek.