Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żony, był ciekawym; chciał więc spytać którą ze sług wybiegających, gdy sam Kaznaczej ukazał się w ganku.
Postrzegłszy Sędziego, powitał go zdaleka.
— Dzień dobry!
— Dzień dobry, cóż to u pana tak coś żwawo służba biega?
— Gościa się spodziewam, odparł Kaznaczej z dumnym uśmieszkiem — mojego łaskawcy i protektora, szambelana Ch.... W przejeździe ma wstąpić do nas, a nie chcąc robić ambarasu, oznajmił nam o tém.
— Czy się go państwo na obiad spodziewacie?
— Właśnie że na obiad — rzekł Kaznaczej z oburzeniem — a to taka podła dziura, że polędwicy dostać nie można!!
Sędzia poruszył ramionami, dotknął czapki i w dalszą pociągnął drogę, a Okułowicz, otworzywszy drzwi salonu nieśmiało, zajrzał co robiła żona.
Zbliżać się do niej teraz nie było bezpiecznie, gdyż z natury niecierpliwa, kiedy chodziło o dom, o wystąpienie, stawała się drażliwszą niż dni powszednich. Nie miała zaś zwyczaju ani ona ani córka nigdy nic robić sama, oprócz haftu na kanwie i kobiecych zabawek z igiełką, nie uznając żadnej pracy godną swych pięknych rączek.