niż się spodziewał. Doznał téż na samym wstępie wrażenia, którego nie przewidywał. Czasy akademickie zapomniane, przypomniały mu się żywo i serce uderzyło wspomnieniami młodości. Na każdym kroku stało jakieś widmo przeszłości, witając go i uśmiechając mu się. To co sądził zupełnie już martwém i przysypaném popiołami, wstało z grobu. Młodość którą tu widział, odżywiła go; poweselał go i posmutniał razem, lecz z odrętwienia, w jakie go wprawiło szczęście domowe, otrząść się musiał.
Uczuł się jakby innym człowiekiem i nie było mu z tém przykro; doznawał tylko chwilami uczucia jakby zgryzoty sumienia, za to iż w myśli niewiernym się stał szczęściu swojemu teraźniejszemu.
Pierwszego wieczora zaraz powstrzymać się nie mógł od błądzenia po ulicach, na których szukał zmian i pozostałości po dawnych czasach. W wielu kątach znalazł dzień wczorajszy tak zachowany, jakby go od dzisiejszego lat wiele nie dzieliło...
Łzy mu się kilka razy zakręciły w oczach.
Nazajutrz poszedł do Sotera. Stary posunął się bardzo, lecz interesów nie rzucał, trybu życia nie zmieniał i trzymał się na swój wiek dobrze. Oczy mu tylko nie służyły, nad papierami popsute.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/338
Wygląd
Ta strona została skorygowana.