Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czwartego dnia dopiero przybył Rajmund, tak wesół jakby nie przebył nigdy przygód, o których nie miał jeszcze czasu zapomnieć. Zobaczywszy Kwiryna ruszył ramionami, czytając na jego twarzy zasępienie; z matką się przywitał z lekka jakoś — i po obiedzie zszedł do bocznej izdebki z profesorem.
— Widzę już co się święci — zaczął pierwszy, zamykając drzwi za sobą — czekasz tu na mnie z perorą! Oszczędź sobie fatygi. Słyszałeś od matki że się mam żenić z Szambelanową? Powinniście mi winszować. Prawdziwa opatrzność nade mną. Kilkakroć sto tysięcy od razu zyskuję, baba ma dożywocie na dobrach odłużonych, z których ja tymczasem — chytro, mudro, wierzycieli sprocesowawszy, poskupuję. Mam cały plan ułożony z góry: za lat kilka będę panem milionowym, a tych co mają na majątkach wierzytelności puszczę z torbami!
Począł się śmiać, zacierając czuprynę.
Kwiryn już był usta otworzył, by coś powiedzieć, gdy Rajmund pociągnął dalej.
— Matka ci mówiła pewnie, że Szambelanowa za życia męża nie najlepszej używała reputacyi? No, to co? Postarzała, i teraz jej to nie w głowie. We mnie się dawno kochała..
— Mój Romku — rzekł wreszcie tęskno Kwiryn — dalej więc chcesz iść tą drogą, której już