Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wie matka co, odpowiedział mi wraz, bez ogródki — co ja mam ukrywać rzecz, która się rychło na jaw wyda. Byle mój rozwód z żoną się skończył, a o ten nie będzie trudno, — żenię się z Szambelanową.
Posłyszawszy, ażem krzyknęła.
— Bój się Boga! A on mi na to. Nie mam nic lepszego do zrobienia. Kobieta niemłoda, ale przywiązana do mnie oddawna. Na dobrach ma dożywocie i kilkakroć sto tysięcy prostym długiem zapisanych, które mi przeznacza. Ma i stosunki po świecie za życia męża porobione. Z jej pomocą się wygrzebię.
Rozpłakałam się słysząc go tak mówiącego; chciałam zaklinać, odwodzić, ale mi z szedł z oczu kończąc tém, że małoletnim nie jest...
Mniejsza już o ożenienie z kimby chciał, tylko nie z kobietą o której, jak o nieboszczyku jej mężu, najokropniejsze rozpowiadano historye... Drugie ożenienie od pierwszego ani lepsze ani rozumniejsze.
Mówiąc to, płakała stara pani Marwiczowa, a Kwiryn zaciąwszy usta, milczeniem swój smutek okrywał. Wiedział on, że Rajmunda odwieść od tego co postanowił, było niepodobieństwem; czekał jednak na niego, w nadziei że może uprosi go, aby biednej matce nie przyczyniał zmartwienia.