Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

koronkami obszytym, z lekkim szalem na ręku, wybiegła już gotowa... Chwyciła Ottona za rękę nakazująco.
— Chodź, idziemy!
Najmniejszego niepokoju nie widać było na jej twarzy, ale waleczną chęć boju, niecierpliwość spotkania nieprzyjaciela.
Otton zmięszany, zbiedzony, szedł jak na ścięcie.
Oprzeć się jej już nie było podobna.
Kwiryn stał zapatrzony na przekupniów, gdy przed nim ukazał się Otton wiodący za rękę, zarumienioną, z oczyma zuchwałemi Różę.
Na widok ten biedny Profesor tak się zmięszał, iż w pierwszej chwili, ledwie nie ratowanie się ucieczką na myśl mu przysło.
— Pani Marwiczowa — rzekł słabym głosem Otton.
Profesor uchylił nieco kapelusza.
— Przecież, odezwała się śmiało Róża, powinieneś mnie pan był poznać, boś raz widział! a spodziewam się, żem tak bardzo nie zbrzydła i nie zmieniła się od tego czasu.
Byłam do niedawna żoną pańskiego brata; porzuciłam go, i idę do rozwodu, a oto mój przyszły mąż! To mówiąc, zwycięsko ukazała na młodego towarzysza swojego.
Cynizm z jakim to wszystko wypowiedziała tak zmięszał Kwiryna, że na dość długi moment