Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czekałam! zawołała prawie gniewnie Różyczka, naśladując mimo wiedzy Ludwika XIV-go:
J’ai failli attendre!
Z rodzajem wymówki powiedziawszy to, skierowała się ku stolikowi. Po drodze Otton schwycił jej rękę, ale mu ją wyrwała. Siedli.
— Zawsze jeszcze zły humor! szepnął.
Czyż Wenecya nie będzie nigdy tak szczęśliwą, abyś się jej uśmiechnęła?
— O! wątpię bardzo — odparła żywo Róża, aby to obrzydliwe miasto uśmiech inny jak politowania, wywołało mi na usta. Prawdziwie nie pojmuję — mówiła, niezręcznie nalewając herbatę, którą zaraz od niej odebrał Otton, sam zaczynając gospodarować — nie pojmuję jak ludzie mogli przechwalić tak tę brudną ruinę! Co tu pięknego? proszę mi powiedzieć co tu jest pięknego?
Otton patrzał i słuchał nie chcąc ją drażnić odpowiedzią.
— Kościół! Ś. Marek, ze swoją pogarbioną podłogą, zczerniały, zbrukany, a przecież widzieliśmy piękniejsze!
Ruszyła ramionami.
— Woda w kanałach jak pomyje! Pfe! Na ścianach wszędzie pełno pleśni, wilgoci, stęchlizna! I każą mi to uwielbiać!!
— Jednak, proszę cię — są piękności w swoim rodzaju — rzekł nieśmiało Otton.