Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rajmund nic już nie odpowiedział. Dość pośpiesznie szli napowrót, gdyż profesor się lękał aby godzina zwykła wieczerzy uczniów, jadających z nim razem najczęściej, nie minęła, a przez to i godzina spoczynku się nie przewlekła.
Około dworku zdala już spostrzegli gromadkę chłopców zabawiającą się w piłkę wesoło. Jak tylko zobaczyli zdala Kwiryna, pierzchnęli wszyscy dać hasło do wieczerzy.
W izbie wspólnej na przeciwku, stół już był dla wszystkich nakryty, a że gościa miał profesor, którego trochę chciał przyjąć lepszą strawą niż była powszednia, oprócz butelki z wodą, stało piwo i wino; obrus był czysty (choć nie w niedzielę), miska poziomek deser obiecywała, do którego na podstawce od filiżanki miałki cukier przygotowano.
Poszli wprost do tej jadalni wspólnej, choć Rajmund się trochę skrzywił, bo mu studenci i korepetytor nie bardzo byli do smaku. Oprócz tego potrzeba było przejść przez zapomnianą formalność modlitwy przed jedzeniem, a sama wieczerza, choć podróżny głodem do niej był usposobiony, wydała mu się dziwnie spartańską. Nie domyślał się tego, iż dla uczniów i profesora była Lukullusową ucztą, która w rocznikach domu zapisaną być miała na wiekopomne czasy. Mleko z kluseczkami hreczanemi jako zupa, zrazy za-