Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nią Senatorowi S. — zwierzyłem się, że pojechała do Włoch — sama. Jestem pewien że i on za nią pogoni, i przeszkadzać przynajmniej będzie p. Ottonowi. Wszystko to liche wybiegi przeciw kobiecie, która ma tysiąc dróg aby się od nich osłonić.
Soter mocno zdumiony, potrząsał głową.
— A pan, powracasz do stolicy? zapytał.
— Muszę, rzekł sucho Rajmund; potrzeba się i do ruiny przygotować, kiedy się ją przewiduje. Któż wie? potrafię może utrzymać się na mém stanowisku bez niej, lecz zdaje mi się to niepodobieństwem. Zbyt wielką rolę dałem jej grać w mojém życiu i domu. Bez niej jestem jak bez ręki.
Rekszewski nic już nie odpowiadał, Marwicz zwolna wybierał się do wyjścia.
— Dziś jadę do brata! rzekł — mam nadzieję, że mi nie odmówi — za kilka dni będę nazad w stolicy. Sprawa p. Kellnera, jak panu wiadomu, jest w moich rękach, mam rachunki, potrzebuję pieniędzy — dasz mi je pan?
— W teraźniejszym składzie okoliczności? zapytał Soter. Widzisz pan sam że to niepodobieństwo, myśmy dziś nieprzyjaciołmi... a sprawa...
— Sprawa przepadnie! zawołał Rajmund.
— Hm! rzekł Rekszewski, niech już sprawa przepada sama, bo lękam się by inaczej i ona i pieniądze nie przepadły!!