Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.


Gdy tak z jednej strony usiłowano Różyczkę ratować od szalonego zaawanturowania się, pan Soter, który niedarmo siedział w stolicy, codzień widywał Ottona i wiele rzeczy mimowolnie się dowiadywał, a wiele domyślał, — przeląkł się o swojego klienta. Wiedział w jakie wpadł ręce.
— Oskubią go jak gęś, mówił sam do siebie, albo — albo gorzej jeszcze. Co najszczęśliwszego spotkać go może, to ruina!
P. Soter widział bransoletę, i liczył dobrze na jakie wydatki narażony był Kellner przez Różyczkę. Pieniądze płynęły jak woda, niepodobna ich było nastarczyć. Uwagi starego adwokata codzienne, wcale nie skutkowały; Otton ściskał go, całował, zamykał mu usta, śmiał się, a powstrzymać nie dawał.
Soter znał Kwiryna, dawnego ukochanego nauczyciela Ottona, w którym on miał nieogran i-