Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

braził bowiem sobie, iż obowiązany jest służyć ogółowi i męczyć się na nędznej profesurze.
Więc bakałarzuje w gimnazym! Ruszył ramionami.
— Z nauczyciela sądząc — ciągnął dalej p. Otto, wieleby się po uczniu można spodziewać!! Tymczasem trzpiota wychował, który żyć pragnie, bawić się i świata użyć. Nie jego w tém wina.
P. Rajmund podchwycił wesoło ten początek rozmowy, i stawszy się nagle prawie nadskakującym, niemal natarczywym, począł zabawiać różnemi powiastkami przyszłego klienta, okazywać mu swe stosunki z ludźmi wyższych sfer towarzystwa, a naostatek tak się jakoś poprzyjaźnili, iż Rajmund zaprosił gościa na obiad dnia tego do siebie.
P. Otton, który, jak sam powiadał, stosunków jeszcze nie miał w stolicy a pragnął ich, przyjął zaproszenie chciwie i wdzięcznie. Rozstali się najlepszemi przyjaciołmi. Rozmowa trwała więcej godziny i panu Rajmundowi który ją tak prowadzić umiał jakby gościa auskultował, pomogła do poznania go, a poznanie rodziło coraz czulszą sympatyą, uprzejmość większą coraz.
Słowem, żegnając się z sobą w przedpokoju doszli już byli do pewnego rodzaju poufałości, do któréj p. Otton zdawał się skłonnym — zapowiadającej w przyszłości przyjaźń serdeczną.