Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nic nie mówiąc Róża skierowała się ku drzwiom, któremi weszła i niezwróciwszy się już do męża, pośpieszyła napowrót.
Rajmund stał chwilę patrząc za nią i nagle, jakby coś sobie przypomniawszy, poszedł do swojego pokoju.
Pokój był razem człowieka do wygód przywykłego i zajętego interesami zapowiadający. Ogromne biuro pełne papierów i wytwornych fraszek. Kilka różnej objętości i wysokości fotelów i fotelików do wyboru, szezląg, kanapa i szafy pełne książek. Wszystko to aż do zbytku wytworne i kosztowne, zdało się stać więcej na pokaz i dla dania pojęcia o zamożności gospodarza, niż dla rzeczywistej potrzeby.
Gdy pan Rajmund wszedł tu, zdziwił się trochę, znajdując młodego, pięknego, modnie ubranego mężczyznę, zupełnie sobie nieznajomego, którego — ponieważ to była godzina przyjmowania klientów, służący wpuścił, sądząc iż pan jest u siebie.
Młody panicz rozglądał się po pokoju z tą śmiałością, jaką daje pewne położenie w świecie i fortuna. Zwykle na radę do gabinetu prawnika, choć przybywali ludzie imion wielkich i bogaci, — szli tu jak chorzy do doktora, więc z wypiętnowaną na twarzy troską, z frasunkiem na czole. Takich tylko gości zwykł był widywać u siebie pan Rajmund; ten zdziwił go nie pomału,