Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na przyjęcie ich potrzebowała całej swej powagi, całych sił — całej mocy nad sobą, aby nie wybuchnąć, nie okazać co czuła i nie zbyt stać się powolną. Z góry sobie zakreślała jak miała postąpić, ale wśród tych postanowień serce biło i łza się kręciła w oku. Obawiała się sama siebie, nie wiedząc czy będzie panią uczuć które nią miotały.
Szczęściem, dnia tego państwo Rajmundowstwo nie przybyli, przyjmowano ich u Szambelaństwa; tam przesiedzieli do wieczora i zanocowali, dopiéro nazajutrz postanowiono Żulin odwiedzić. Ekwipażu dostarczył Szambelan.
Różyczka wiedziała że musiała być u matki mężowskiej, i prosić o jej błogosławieństwo; nie sprzeciwiała się temu, bo Szambelan wymagał tej formalności, lecz mocno ją to upokorzenie oburzało. Chodziła nadąsana i pierwsze zaraz godziny po ślubie zatrute zostały tą myślą natrętną, że do jakiegoś lichego dworku jechać musi, i kłaniać się starej babie, która ją obraziła tém, że na małżeństwo pozwolić nie chciała.
Z rana tego dnia gdy jechać mieli do Żulina, spróbowała męża nawrócić na swą wiarę.
— Ale czegoż bo się mamy tak bardzo śpieszyć? Co tak pilnego? Kiedyś pojechać, nie mówię — a teraz kiedy się tam jeszcze dąsają, ażebym ja się naraziła, broń Boże, na co nieprzyjemnego! To jest tyrania!