Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Panna Lorici zwykle była milczącą i poważną, lecz gdy została zmuszoną z czém się odezwać, mówiła rozumnie i przekonywająco.
Prawie zawsze ton jej był szyderski. Pomimo młodości i tego wdzięku, jaki jej oryginalna fizygnomia nadawała, Lorici nie była wcale zalotną, zdawała się wcale nie dbać o to czy się komu podoba. Ubierała się skromnie, czysto, lecz unikając wszystkiego coby w oczy biło.
Kellner szanował ją, ale unikał trochę; sama pani potrzebowała nieustannie, radziła się, posługiwała i miała w niej zaufanie największe. Ottonek się jej obawiał.
Kwiryna szczególną protekcyą zaszczycała. W gospodarstwie domowém, w którém więcej zamętu niż ładu przyczyniała sama pani, kuzynka była duchem przewodniczym. Słudzy téż na nią się więcej oglądali niż na państwo.
Naostatek w skład tej familii, z tak różnorodnych części złożonej, wchodził rodzaj rezydenta prawie niemego, który czasem się pokazywał, niekiedy niknął i siedział w kącie.
Byłto człek już bardzo stary, zgarbiony, brudny, z włosami siwemi pokręconemi dziwacznie i składającemi się w pukle, z nosem nadzwyczaj kabłąkowatym, bezzębny, straszny jak jakiś karzeł z bajki, mruczący więcej niż mówiący. Ten rezydent w domu nie miał żadnego zajęcia, żadnego tytułu; nic robił nic, siedział w jakiejś