Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Druskieniki.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kto widział Czeczota na łożu śmiertelném, trudno aby go mógł zapomnieć. Twarz to była uśpiona w uśmiechu słodyczy pełnym, anielskim. Okropne zniszczenie choroby nie zmazało z niéj śladów, jakie dusza wyryła na obliczu cnotliwego. Usta sine po śmierci jeszcze do zawarcia trumny zgięte były spokojnym, niewyrażonym uśmiechem szczęścia jakiegoś nieziemskiego. Na prostym tapczanie spoczywał w granatowym surducie, w którym chodził zwykle, na ręku wychudłym leżał zużyty obrazek. U nóg we łzach klęczała siostra, w głowach staruszka odmawiała spokojnie modlitwy, z boku dwóch starców spędzali zieloną gałęzią muchy z twarzy żółtéj nieboszczyka, w którego głowach czarny krucyfix i dwie świece żółte płonęły. Ten obrazek, z ubogą chatą o nizkim suficie, z ciasną izdebką, która go obejmowała, każdemu co nań spójrzał, wyryć się musiał w pamięci.
Mimowolnie opisaliśmy smutny ten epizod pobytu naszego w Druskienikach, gdzie, jakeśmy powiedzieli wyżéj, śmierć rzadko, na palcach i pocichu tylko przychodzi. Od śmierci naturalnie przechodzim do kościołka. Murowany ten nie-