Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Druskieniki.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tańczył do jedenastéj, grał w karty do piątéj; dziś wodę pije. Na co to on chory? Jabym zdrów takiego psiego życia nie wytrzymał.
— Widzicie tę panienkę, rychtyk jak ptaszek umoczyła buzię w szklaneczkę i wylała resztę. Taka ona chora jak ja.
— A temuż tłustemu co? Jak sapie! Wolałby szklankę wina.
I tym podobnie, przez ostre słówka liberyi przechodzą wszyscy pijący. Tymczasem w górze chodzą chorzy tłumnie, muzyka brzmi, rozmowy się toczą, a uliczki olszyny i sośninki nad Niemnem pełne są Bożego ludu.
Ten lud nie wystawia nam jednéj Litwy, bo nie z niéj tylko, ale z całego kraju jadą do Druskienik, ale osobliwszą a ciekawą mieszaninę najrozmaitszych prowincjonalizmów, w których tylko element litewski gra ważniejszą rolę.
Litwin istotnie ma swoją odrębną fizjognomją, cóś w nim jest serdecznie dobrodusznego, prostego, poczciwego, trochę niezgrabstwa przytém, trochę zadomowienia. Przy nim Wołyniak ze swoją pretensyą do państwa, francuzczyzną, krygami, ubiorem wielce modnym i miną arystokra-