Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiełkuje i na moczarach i na pustkowiach i w lasach i na kamieniach, ale poezya wielka...
— Mówimy o hodowli oranżeryjnej, — śmiejąc się dodał hrabia — teraz rozumiem.
Poeta się trochę poruszył jakby podrażniony.
— Przyjmuję to nazwanie, zawołał, niech będzie oranżeryjną, ale niech mi się osypie kwieciem, którego kielichy przejdą wielkością, barwą, wonią te, które wydaje natura!!
— Ja wierzę tylko w poezyę dziką — rzekł Marjan — ale może dla tego, że sztucznej nie znam, któraby tamtej dorównała...
Adrjan począł patrzeć w dal na drzewa, pomiędzy których gałęźmi przeciskały się drzące smugi światła księżycowego.
Sieniuta oczyma wiódł za nim.
Po przestanku, gdy rozprawę można było za skończoną uważać, odwrócił się Adrjan.
— Parę pieśni cudnej urody, kilka obłamków słowiczego dźwięku, jakiś obrazek lśniący wszystkiemi tęczy barwami stworzyć można między rozpaczą jednej miłości a drugiej nadzieją, ale ja poetą urywków być nie chcę...
Pytaliście mnie o poemat mój? Będzie to jedno i jedyne dzieło moje, wleję w nie całą duszę; dlatego całego życia na nie potrzeba.
Sieniuta się zamyślił.
— Wielka myśl, rzekł — niech ci sprzyjają losy, abyś ją mógł wcielić. Boję się pytać nawet jak daleko zaszedłeś.
— Sam nie wiem, odparł Adrjan. Jednego dnia zdaje mi się, żem wszystką przędzę mych myśli wysnuł już z siebie, żem wszystko wyśpiewał, że stoję nad przepaścią nicości — drugiego strzelają z niej promienie, unoszą się światłości słupy, goreją łuny blasku... to, com zrobił wydaje mi się pyłkiem nikczemnym!!
Załamał ręce.
— Tak jest, ciągnął dalej — lękam się samego siebie — są chwile wielkiej trwogi i zwątpienia...