Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ogólnego, stał się także rozmowniejszy i swobodniejszy. Adrjan, jak zawsze, nocą był najrzeźwiejszy.
Zaczęło się od wspomnień młodości, które Sieniuta z rozrzewnieniem przywodził, twierdząc, że już w dziecku odgadł wcześnie wielkiego poetę.
— Całego mnie jednak jakim dziś jestem, rzekł Adrjan, nie odgadlibyście pewnie, kochany mój mentorze. Wprawdzie jedno wasze słowo, któreście dziś rzucili, zwiastuje mi intuicyę cudowną w was, a jednak...
— Tego się domyślam, odpowiedział Sieniuta, żeście życie złożyli w ofierze poezyi. Byłeś zawsze pochopny do posuwania się na krańce...
— Lecz jak daleko zaszedłem, przerwał Adrjan — nie domyślacie się może. Poświęciłem wszystko! wszystko.
— Więcej niż poezya wymagała! dodał Marjan.
Uśmiechnął się z politowaniem poeta.
— Tak się wam zdaje, bo wam ów proces tworzenia, na który ja choruję, jest obcy, odparł Adrjan. Wy sądzicie, że zdrój poezyi wytryska z człowieka z daru bożego, niczem nie podsycany. Tak ci jest, że zdrój pod różczką tylko bożą wytrysnąć może, ale kto go nie podsyca, w tym wyschnie.
— Święta prawda — odezwał się profesor.
— Wam się zdaje, że poezya geniuszu nie obmyślana, natchniona, tak się dobywa z niego, jak z osób magnetyzmem uśpionych słowa, o których przebudzone nie wiedzą. Są chwile; prawda, takiego bezwiedniego natchnienia — a jednak niema geniuszu ani dzieła nieśmiertelnego bez rozmysłu, bez rozwagi, bez sądu...
Poeta, mówił dalej Adrjan, musi się hodować, podlewać, przesadzać, szukać słońca i rosy, aby mu kwiaty rosły i liście zieleniały...
Sieniuta potakiwał.
— Zwichniętych poetów, połamanych geniuszów, przerosłych talentów, zmarniałych natchnień pełno leży na śmietnisku odpadków życia ludzkiego, mówił