Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I byłbyś tylko po prostu najszczęśliwszy z ludzi — dodał Marjan trochę szydersko. — Dalipan, że i to coś warto!
— Na jak długo? — zapytał Adrjan. — Wszystko na świecie ma trwanie ograniczone. Miłość gwałtowna, namiętna trwa krócej jeszcze niż inne uczucia.
— A poezya — wtrącił śmiejąc się Marjan — jest nieśmiertelną.
Trochę ironii przebiło się już w głosie Marjana, Adrjan zamilkł nagle. Osiołki popędzane gramoliły się ciężko pod górę, to przyśpieszając po trosze kroku, to zwalniając go, gdy nad sobą nie czuły gałęzi stróża...
— Masz więc wolną i nieprzymuszoną wolę — począł Marjan znowu — ucieczką się ratować od czarodziejki. Rozum nad wiek, rachuba nad pojęcie przebiegła, siła nad wszystkie wieku młodzieńczego instynkta. Uwielbiam — ale, proszę cię, powiedz, dokąd uciekać mamy, bo ja z tobą! Ja uciekam też, ale przed śmiertelnemi nudami, które w sobie noszę, chcę je gdzie pogrzebać lub utopić.
— Dokąd? nie wiem — rzekł Adrjan — miałem niezmierną ochotę być na Wschodzie.
— Nie radzę — odparł Marjan — po co szukać rozczarowania? Ten Wschód, który masz w swej wyobraźni, wcale nie jest podobny do rzeczywistego. Stracisz co masz, a zyszczesz zawód i niesmak. Przytem sama podróż nużąca i niewygodna, działająca zapachami i wrzawą na nerwy fatalnie. Do poezyi z niej nic nie wziąć, chyba koloryt krajobrazu.
— Ale, mój drogi — zawołał Adrjan — przepraszam cię. Nawet to co niecierpliwi, jątrzy, draźni, co męczy, może żyłkę jakąś śpiącą obudzić.
— Woda okropna, dająca dyaryę, słodycze nudne, olejek różany prześladuje na każdym kroku pomieszany z cebulą... Słońce w głowę piecze do waryacyi, piasek zasypuje oczy — słowem okropny kraj — dodał Marjan...